O księdzu plebanie i zatopionej karczmie
Wpisany przez Krzysztof Żołądek
niedziela, 03 lipca 2016 20:59
W lesie nieopodal Buska Zdroju znajduje się jeziorko nazywane Plebanem. Porośnięte trzciną daje schronienie wędkarzom i tym, którzy pragną ciszy i spokoju. Szum okolicznych sosen, olch i brzóz koi nerwy, a jak mówi legenda - dawniej było zgoła odwrotnie. W miejscu tym nie było bowiem przed wieloma laty ani lasu, ani jeziora, a jedynie karczma - miejsce głośnych dysput, rozpraw, zabaw i hulanek, które słychać było z daleka.
Mógł w niej odpocząć każdy z podróżnych. Odpoczynek jednak byłby niekompletny bez odpowiedniego napitku. I tak gwar przepełniał karczmę każdego niemal dnia. Pewnego razu jechał tędy także ksiądz proboszcz z nie dalekiej parafii. W drodze z ostatnim namaszczeniem dla chorego zatrzymał się tutaj, by coś zjeść i napić się.
Pleban trafił na kilku dobrze wciętych parobków dworskich, którzy gdy tylko zobaczyli księdza zaczęli drwić z niego i rzucać pod jego adresem obelgi.
- Czegoś tu chciał klecho? Do stodoły spać, a nie tu między ludzi! - krzyknął na głos jeden z odważniejszych. Reszta komentowała pod nosem. Ale ksiądz nie reagował na zaczepki i cierpliwie wszystko znosił. Ten brak reakcji ze strony plebana zniecierpliwił krewkiego biesiadnika. W ataku furii nie wytrzymał, podszedł do siedzącego księdza i uderzył go w głowę, strącając mu z głowy kapelusz.
Ksiądz nie mógł już dłużej tego znieść. Wyszedł z karczmy i wsiadając do bryczki rzucił tylko z stronę biesiadujących jedno zdanie – "Bodajby karczma ta się zapadła!". Po czym bryczka odjechała w stronę domu chorego.
Następnego dnia ksiądz wracał tą samą drogą i postanowił, mimo zniewagi, raz jeszcze zatrzymać się w karczmie. Tym bardziej, że uderzony znienacka, zapomniał zabrać swój kapelusz. Jednak po przybyciu na miejsce po karczmie nie było już śladu. Jedynie ziemia w miejscu, gdzie jeszcze dzień wcześniej głośno bawiono się i śpiewana była zapadnięta. Zaczynała się w tym miejscu gromadzić woda. Po lustrze wody pływał tylko kapelusz księdza proboszcza.
Próżno dziś spekulować, czy faktycznie w miejscu jeziora stała niegdyś karczma. Choć wedle tego co opowiadają miejscowi, na dnie jeziora długo jeszcze były widoczne drewniane ociosane pale. Ponoć do dziś, każdy kto podejdzie w listopadową noc nad brzeg jeziorka, ten usłyszy krzyki i jęki dusz przeklętych przez plebana.